Trafilismy do zupelnie innego swiata. Tarfaya, ktora miala byc nieciekawym, niewielkim miasteczkiem, okazala sie pasmem przygod. Spotkalismy tu tylu wspanialych ludzi, ze moznaby nimi obdzielic cala dotychczasowa wycieczke. Tutejsza otwartosc i goscinnosc sa niewyobrazalne!
Wlasciwie mielismy zatrzymac sie na jedna noc, ale minely juz trzy... Niedlugo ruszamy w droge, tym razem z dwoma nieco szalonymi Francuzami i zupelnie szalonym Wlochem. Prosto do Mauretanii, czyli prawie 1000 km. Mam nadzieje, ze utrzymamy sprawnosc umyslow i nie zbzikujemy jak oni...
Te trzy noce w tym nieco brudnym miasteczkiem, ktore wyglada jak wieczny plac budowy, albo moze rozbiorki, to historia na dlugie zimowe wieczory. Powiem tylko, ze spedzilismy jeden dzien z Polakami, ktorzy przyplyneli jachtem z Wysp Kanaryjskich, byli mocno zdziwieni, gdy przyszlismy ich przywitac w porcie zaraz po policjantach i celnikach... Wiadomosc o polskich zeglarzach przyszla do nas prosto z policji niedlugo po ich wplynieciu do portu... Wiadomosci rozchodza sie szybko a my jestesmy juz prawie pelnoprawnymi tubylcami.
Za chwile sprawdze, czy uda sie wrzucic jakies zdjecia, bo udalo sie dorwac kabel, tylko jeszcze nie wiadomo, czy dziala...
Powiem tyle: bedzie co opowiadac przy browarku... kiedys tam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz