wtorek, 11 stycznia 2011

Tarfaya

Trafilismy do zupelnie innego swiata. Tarfaya, ktora miala byc nieciekawym, niewielkim miasteczkiem, okazala sie pasmem przygod. Spotkalismy tu tylu wspanialych ludzi, ze moznaby nimi obdzielic cala dotychczasowa wycieczke. Tutejsza otwartosc i goscinnosc sa niewyobrazalne!
Wlasciwie mielismy zatrzymac sie na jedna noc, ale minely juz trzy... Niedlugo ruszamy w droge, tym razem z dwoma nieco szalonymi Francuzami i zupelnie szalonym Wlochem. Prosto do Mauretanii, czyli prawie 1000 km. Mam nadzieje, ze utrzymamy sprawnosc umyslow i nie zbzikujemy jak oni...
Te trzy noce w tym nieco brudnym miasteczkiem, ktore wyglada jak wieczny plac budowy, albo moze rozbiorki, to historia na dlugie zimowe wieczory. Powiem tylko, ze spedzilismy jeden dzien z Polakami, ktorzy przyplyneli jachtem z Wysp Kanaryjskich, byli mocno zdziwieni, gdy przyszlismy ich przywitac w porcie zaraz po policjantach i celnikach... Wiadomosc o polskich zeglarzach przyszla do nas prosto z policji niedlugo po ich wplynieciu do portu... Wiadomosci rozchodza sie szybko a my jestesmy juz prawie pelnoprawnymi tubylcami.
Za chwile sprawdze, czy uda sie wrzucic jakies zdjecia, bo udalo sie dorwac kabel, tylko jeszcze nie wiadomo, czy dziala...
Powiem tyle: bedzie co opowiadac przy browarku... kiedys tam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz