niedziela, 16 stycznia 2011

W koncu...Mauretania!

Po pieciu dniach spedzonych w trasie z dwoma francuskimi  kretynami dotarlismy do Mauretanii...
Przekroczylismy Zwrotnik Raka.
W slimaczym tempie, ale udalo sie. Nasi towarzysze podrozy mogliby konkurowac z dowolna para nieudacznikow z francuskuch komedii... Bez mapy nie znalezliby wlasnych tylkow. Ciagle cos im sie przytrafialo. Dwa razy odpadl bieznik z opony, przy czym za drugim razem bylo nieciekawie, bo urwalo przy okazji wlot paliwa na srodku pustyni. Jechalismy stara, rozklekotana ciezarowka z darami dla dzieci w Burkina Faso. Ten, kto powierzyl taka misje tym dwom gosciom, musial byc niespelna rozumu. Po przekroczeniu marokanskiej granicy, na ziemi niczyjej, urwali rure wydechowa a po kilku minutach zakopalismy sie w piachu po osie. Do mauretanskiej granicy zostalo ze trzy kilometry... Juz mielismy zabierac plecaki, ale zza jakichs krzakow czy innych wydm wylonili sie fachowcy od wyciagania zblakanych podroznych z klopotow. Oczywiscie nie za darmo...Przeprawa z Maroka do Mauretanii zajela nam szesc godzin. Na szczescie juz jestesmy sami, w miasteczku, ktorego nazwe ciezko zapamietac. Przytulny camping, prysznic z goraca woda i spokoj. Tego nam bylo trzeba. Troche relaksu i ruszamy dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz